Czasami świat mi podpada. Uparcie pokazuje mi same swoje złe strony. Niemiłych ludzi, niepokojące wydarzenia, frustrujące sytuacje. W takiej sytuacji niezbędny jest poprawiacz nastroju i zakrzywiacz rzeczywistości. Taki, który udowodnia, że na świecie istnieje jakiekolwiek dobro, nie wymaga ogromnego skupienia i nie jest skomplikowany.
Kompromitujące wyzwanie: kiedyś czymś takim był dla mnie świetnie trzymający się w ramówce Polsatu “Dom nie do poznania” (Extreme Makeover: Home Edition). Na moje usprawiedliwienie: byłam wtedy o jakąś połowę młodsza.
A dziś… dziś to Netflix przychodzi mi na ratunek. I to z produkcją znakomitej jakości.
Wyobraź sobie show, w którym ludzie:
- są dla siebie mili (ale nie z przymusu, widać w tym całkowitą naturalność)
- dbają o siebie…
- ale dbają też o innych
- widzą we wszystkich ich najlepsze strony
- pomagają innym stać się lepszą wersją siebie nie krytykując teraźniejszej
Wyobraź sobie show, w którym piątka facetów:
- w najmniejszym stopniu nie kryje się z byciem gejami
- zaraża pozytywnym podejściem
- skacze po ekranie
- rzuca absurdalne, przezabawne uwagi
- zarzuca włosami i wygląda wspaniale
- pomaga innym zmieniać ich życia
- dzieli się swoimi historiami
- przekonuje cię, że jesteś super taki, jaki jesteś
To jest właśnie Queer Eye. I ja nie będę pisać już nic więcej. Nie potrzebujesz w tej chwili moich słów, tylko Netflixa.