Chłonę wakacje. Trochę zwolniłam i nie słucham tego (już nieco cichszego) głosu, który wmawia mi, że marnuję dzień. Co robię zamiast tego? Tańczę do hitów z czasów mojej podstawówki, gram w cudownie bezcelowe gry na Wii, biegam z uroczo beznadziejnymi czasami, czytam – bez pośpiechu i kilka rzeczy na przemian, chadzam nocą do kina, robię pierwsze w życiu puddingi z chia ?, a czasem po prostu bezczelnie się lenię. Czuję, że powoli, powolutku, wraca mi pozytywna energia. Nie chcę zapeszać, mam jednak zamiar tę energię kultywować. W tym celu wybywam na wieś. Dom dziadków kojarzy mi się z cudownymi wakacjami pełnymi zbierania czereśni, biegania po polach i tych małych, prostych radości. Przede mną robienie bukietów z polnych kwiatów, dziesiątki kilometrów na rowerze i zabawa z kotką, którą, jakże kreatywnie, ochrzciłam kiedyś mianem Kitki. (Czy rehabilitują mnie imiona moich innych kotów? Rower, Cukier – aż chce się takie wołać, prawda?) Zabieram ze sobą czytnik, trzy papierowe książki, buty do biegania i jogurty bez laktozy – bo ich w wiejskim sklepiku raczej nie uświadczę. Jest całkiem dobrze.
Moje świeżo nabyte i wciąż utrwalane wakacyjne nastawienie sprzyja podejmowaniu wyzwań w rodzaju tego rzuconego mi przez wspaniałą
Olgę z Wielkiego Buka. Zabawię się więc w coś, w co nie bawiłam się jeszcze nigdy – książkowy tag.
Czy jest jakiś polski odpowiednik tego słowa? Tak więc dziś tekst cudownie rozleniwiony i niewymagający (dla piszącej i dla czytającego) o ostatnich
(nie tylko) wakacyjnych lekturach.
Bajkowy klimat jest istotą serii „Fairyland” autorstwa jednej z najbardziej kreatywnych autorek spośród tych mi znanych – Catherynne M. Valente. Muszę przyznać, że na lekturę zdecydowałam się pod wpływem zauroczenia tytułem pierwszej części. Brzmi on: „O pewnej dziewczynce i jej podróży wokół krainy czarów na okręcie własnoręcznie wykonanym”. Zakochałam się w tytule, zakochałam się też w książce, która jest równie baśniowa jak obiecuje nam to okładka. Przede mną tom drugi – „O pewnej dziewczynce oraz o tym jakie harce wyczyniała pod krainą czarów”, a pierwsze zdanie zapowiada smakowitą lekturę:
„Była sobie dziewczynka o imieniu September, która miała pewną tajemnicę.”
A wszystkim, którzy nie zabili jeszcze swojego wewnętrznego dziecka mogę polecić zajrzenie do części pierwszej, która wcale nie zaczyna się gorzej:
„Pewnego razu dziewczynka o imieniu September poczuła się naprawdę zmęczona domem swoich rodziców.”
W tej kategorii widzę „Amerykaanę” autorstwa Chimamandy Ngozi Adichie. Czyta się ją lekko, a w upale można lepiej utożsamić się z bohaterką, która z upalnego USA przyjeżdża do
prawdziwie upalnej Nigerii. Książka spodobała mi się z kilku powodów, na przód wysuwa się jednak ten: to współczesna historia, która, nie robiąc z tego wielkiego halo, rozprawia się z takimi tematami jak feminizm i rasizm. Co więcej – robi to dobrze, a na dodatek z perspektywy
czarnej dziewczyny, a nie stereotypowego białego faceta, który ma na w tych dziedzinach najwięcej do powiedzenia. Rzeczywiście oferuje nieco inne spojrzenie. Poza tym mamy tu po prostu bardzo ciekawą historię życia Ifemelu – a to wszystko podszyte pulsującą afrykańską energią.
Banał i na dodatek drobne oszustwo, bo książka, której jeszcze nie czytałam – „W drodze” Kerouaca. Lekturę planuję od dawna, a jednak zawsze z jakiegoś powodu schodzi ona na dalszy plan. Mam nadzieję rozprawić się z nią w tym roku, najchętniej podczas długiej samochodowej podróży. Fascynują mnie
beatnicy, a ich dzieł miałam okazję zaledwie posmakować. Chcę więcej, a słynna książka Kerouaca (i wiersze Ginsberga – jego jednak na wycieczkę bym ze sobą nie zabrała) wydaje się być dobrym wyborem na początek. Nie mogę doczekać się lektury.
„(…) bo dla mnie prawdziwymi ludźmi są szaleńcy ogarnięci szałem życia, szałem rozmowy, chęcią zbawienia, pragnący wszystkiego naraz, ci, co nigdy nie ziewają, nie plotą banałów, ale płoną, płoną, płoną, jak bajeczne race eksplodujące niczym pająki na tle gwiazd, aż nagle strzela niebieskie jądro i tłum krzyczy „Oooo!”
Nieznośnie ciepło? Przenieśmy się na 300 stron do grudnia, najlepiej prosto na scenę zbrodni. „Pod Huncwotem” to klasyczny angielski kryminał, nieszczególnie brutalny, skupiający się raczej na zgłębianiu ludzkich charakterów niż na emocjonujących pościgach. To „I nie było już nikogo” w większej skali, bo podejrzana jest tu większość mieszkańców małego miasteczka. Z Londynu przybywa nadkomisarz Richard Jury, który swoim dokładnym i analitycznym podejściem do sprawy wywiera spore wrażenie na miejscowych. Zwłaszcza na podstarzałej, znudzonej życiem i przepadającej za plotkami, aspirującej detektyw. 🙂 To właśnie przez dyskretny komizm bohaterów książka mnie zauroczyła. I przez Melrosa Planta, w którym odrobinę się podkochuję – mamy podobne, sarkastyczno-cyniczne, poczucie humoru.
Czas na niepopularną opinię. Nie podobała mi się (to eufemizm) „Tajemna historia”. Co więcej, nie zamierzam sięgać już po żadną inną książkę powszechnie uwielbianej Donny Tartt. Moim (bardzo skromnym) zdaniem „Tajemna historia” jest: pretensjonalna, narcystyczna, bezcelowa, rozwlekła, nudna, rozmemłana, irytująca, frustrująca, pełna zmarnowanych szans i nierozbudowanych, jednowymiarowych postaci oraz uwaga, jedyny pozytyw –
ładnie napisana. Nie wiem jakim cudem przeczytałam ją całą. Zdaje się, że sześć tysięcy pozytywnych recenzji kazało mi wierzyć, że coś mi umyka, że już na następnej stronie popadnę w zachwyt.
Nie popadłam. Żałuję, doprawdy.
Kusiło mnie wspomnienie tu o moim ukochanym „Przejęzyczeniu”, ale a) już o nim pisałam i b) ciężko je nazwać czytadłem. „Kasieńkę” autorstwa Sarah Crossan też ciężko ochrzcić takim mianem… ale jest to naprawdę znakomita książka. Zasługuje na znacznie więcej uwagi niż do tej pory otrzymała. Ciężko jest jednoznacznie określić jej grupę docelową – powiedzmy, że jest to 12+, ale w wielu przypadkach to starszym czytelnikom spodoba się bardziej. Co w „Kasieńce” jest takiego niesamowitego? Chociażby forma – to historia opowiedziana jedynie poprzez wiersze. Wiersze, które rozwalają człowieka na kawałki. Strona po stronie odkrywamy historię, lęki i nadzieje 12-letniej dziewczynki, która wybywa z mamą do Anglii. Szukają ojca i pieniędzy. Angielski znają tylko troszkę. Nie trzeba być wielbicielem poezji, by tę książkę docenić, całość czyta się jak powieść. Bardzo dobrą powieść. Przeczytajcie. Naprawdę.
I to byłoby na tyle. Uciekam się pakować. Nie mogę zapomnieć o wrzuceniu nowych ebooków na Kindle… Tag znajdziecie też u Olgi z Wielkiego Buka, a także u Zielonej Cytryny oraz Owcy z książką. Fun fact: niecierpiana przeze mnie „Tajemna historia” w ich zestawieniach przewija się w zupełnie innej kategorii. 🙂
Pytania do Was
Znajdujecie moment na wakacyjne lenistwo? Czym (jaką książką, filmem, a może rzeczą) się w tym roku sparzyliście, a co zdążyło Was już zachwycić? Ach, no i najważniejsza sprawa – jakie imiona nadajecie zwierzakom?