Slow life staje się coraz popularniejszym nurtem. Minimalizm również. Przez to na początku łatwo było mi to bagatelizować – ot, kolejna moda. A jednak – ta moda wcale nie przemija. Ma się dobrze. Zdobywa uznanie osób, które cenię. Kusi też mnie. Z jakiegoś powodu wsiąkam we wszystkie teksty i rozmowy zahaczające o takie tematy. Ostatni impuls pojawił się po lekturze tego wpisu – o tym, że nie tak łatwo jest odpoczywać. Trafił na podatny grunt. Nie jestem wyjątkiem, relaks to dla mnie trudny do zrealizowania projekt. Moment później wsiąkłam też w świetnie realizowany projekt tołpa:off. Wyczytałam całe niewielkie archiwum. Może więc rzeczywiście tego potrzebuję? I dlaczego właściwie się przed tym bronię?
 czytaj dalej

Początki

Od lat ścierają się we mnie dwie strony mojej osobowości. Jedna z nich to szkolna prymuska, która już w szkole podstawowej wybiegała hen, daleko poza przewidzianą dla niej podstawę programową. Która chodziła na konkursy, których tak naprawdę nie cierpiała, ale ważniejsze było bycie lepszą niż wszyscy. Druga osobowość to ta, przez którą w końcu wylądowałam w szkole demokratycznej (szkole bez ocen, testów, sztywnego planu lekcji). Nie cierpię przymusu, stresu, presji czasu. Łatwo panikuję. Chcę wolności, zabawy, czytania przez tyle godzin, ile zechcę. Zawsze tak było.

Dbałam o to, by spędzać nad nauką jak najmniej czasu. Nie zdzierżyłabym więcej niż godziny siedzenia nad lekcjami w domu. W szkole podstawowej było to zwykle 20 minut, w gimnazjum – 30? Czytanie dużej ilości książek i dobra pamięć wystarczały mi do osiągania świetnych wyników w szkole – bez większego wysiłku. Otoczenie mnie więc niejako rozgrzeszało. To ja sobie nie wybaczałam.

Byłam tym dzieckiem, które doprowadzało resztę klasy do szału paniką przed testem – „uczyłam się przez dziesięć minut, jak mogłabym sobie z tym poradzić? Co ja sobie myślałam?” Oczywiście, z sali i tak wychodziłam z najlepszą oceną. Tak, łatwo było mnie znienawidzić. Moje przerażenie było jednak autentyczne. Przed konkursem wystarczały mi dwa dni przygotowań. Przypłacałam takie podejście sporym stresem, ale – ono nadal działało. Nie traktowałam tego wszystkiego (szkoły, obowiązków, nauki) poważnie, zdawałam sobie sprawę z ich istnienia dopiero w momencie, w którym ktoś miał to moje podejście zweryfikować. A jednak wszystko to uchodziło mi płazem. Przez to patrząc na swoje świadectwo czułam, że wszystkich oszukuję, że nie zasługuję na te punkty, nagrody, uznanie. Szkoła to tylko jeden aspekt problemu, na jej przykładzie jednak najłatwiej jest licealistce go wyjaśnić.

Nie zrobiłam dużo, więc te osiągnięcia nic nie znaczą, są bezwartościowe. Tak się czułam. Czasem czuję się tak nadal. Ostatni rok (dobrze) zdałam niewielkim nakładem pracy. Czy to oszustwo? I czy w pewnym momencie w końcu mnie to nie dopadnie?

las

Gdzie ja się znalazłam?

W pewnym momencie to wszystko doprowadziło mnie do miejsca, w którym nigdy nie odpoczywam. Nie dlatego, że cały czas się uczyłam/pracowałam. Dlatego, że każdy moment lenistwa okupuję przytłaczającym poczuciem winy. W takim stanie człowiek się nie relaksuje.

Są wakacje. Gryzie mnie to, że powinnam się uczyć. W końcu przez cały rok zrobiłam tak niewiele, prawda? Poza nauką pora więc na wolontariat, trzy języki obce naraz, czytanie książek, zlecenie, bieganie, jogę, zdrowe odżywianie. I trzydzieści trzy inne, rozwojowe rzeczy.

Czytanie książek to właściwie sztandarowy przykład tego, co sobie zrobiłam. Czynność, która do tej pory sprawiała mi największą przyjemność z rozrywki zmieniła się w gonienie rekordów. 52 książki w rok? Ha, to zbyt proste. 100? Nadal za mało. Rok 2015 skończyłam więc z dość porażającą liczbą 225 przeczytanych książek. Nawet jeśli odliczy się garść niedokończonych powieści i weźmie poprawkę na inną garść nieco krótszych komiksów i opowiadań… Cóż. Nie byłoby w tym niczego złego, gdyby nie to, że zdarzało mi się zasiadać do lektury o 23… Nie do końca z ochoty,  a raczej z potrzeby skończenia książki – dla możliwości odhaczenia jej przed północą na Lubimy czytać/Goodreads. Pochwalenia się światu. Pokazania, że nawet w „rozrywce” jestem najlepsza. Gdzieś w tej gonitwie zaczęłam się też czuć źle z tym co czytam. Powinnam sięgać po ambitne lektury. Porzucić te marne powieścidła. Wyczytać klasyków. Rozprawić się ze wszystkimi reportażami. Nie wracać do durnych młodzieżówek. Gdzieś pod tą presją zgubiłam przyjemność płynącą z samego aktu czytania.

Przebudzenie

Dorośli zaczęli zwracać uwagę na to, że wypalają się przez nieustanną pracę. Presję ciągłego samodoskonalenia, przodowania na każdym polu. Nie umieją odpoczywać. Nie potrafią pozwalać sobie na przyjemności. Gubią teraźniejszość. Jaki to ma wpływ na mnie? Programowanie jest przyszłościowe, a ja od dawna nie ćwiczyłam mojego htmla i cssa, co ja robię z moim życiem? Ja w tym wszystkim dorastam. 

las

Mój manifest

Nie mogę bezmyślnie dawać się wpędzać w takie myślenie. Teraz powoli odczarowuję czytanie i jogę. Zajmuję się tym dla siebie. Nie na pokaz. Nie muszę być najlepsza. (Chyba.) Nie muszę sięgać wyłącznie po ambitne treści. Nie muszę skończyć tej książki dzisiaj. Nie muszę ćwiczyć codziennie. Mam tylko 17 lat. Mam tyle czasu. Mam wakacje. Mogę odpocząć. Wdech, wydech.

Slow tbr

Czyli mniej ambitny element wpisu lista książek, na które obecnie mam ochotę, a nie takich, które czuję się zobowiązana przeczytać. Nie wszystkie z nich są ambitne. Niektóre mogą mnie do czegoś zainspirować. Utwierdzić w zamiarze życia wolniej, pozwolić wyluzować. Pomóc mi lepiej zrozumieć ideę minimalizmu & slow life. Inne mogą powiedzieć mi coś o dziedzinach, które wcześniej odrzucałam jako pozbawione wartości. To ma być przyjemność. Relaks. Bez narzuconych ram czasowych. Może się uda? Uda się.

slow tbr lista książek slow life minimalizm magia sprzątania mniej sapała glogaza kondo sekrety urody koreanek red lipstick monster esencjalista

PS Post zilustrowałam zdjęciami lasów z Unsplash. Dlaczego? Las mnie uspokaja. Jest zielony. Tęsknię za mieszkaniem na wsi, za lasem oddalonym o niecały kilometr. Powody dobre jak każde inne.