Bookathon trwa. To już czwarty dzień i dziś nie udało mi się wygospodarować aż tyle czasu na lekturę. Na szczęście polecona mi książka okazała się być lekką pozycją, z która uporałam się w stosunkowo krótkim czasie. Tym razem zmierzyłam się z niepokojącym mnie wcześniej wyzwaniem – wakacyjna miłość. Choć ja sama w książce się nie zakochałam, miłości było tu, niewątpliwie, sporo.

— Co jeszcze kochasz, Lily?
Nikt do tej pory nie zadał mi tego pytania. Co kochałam? W pierwszej chwili chciałam powiedzieć, że kocham zdjęcie swojej matki, to, na którym opiera się o samochód i ma włosy zupełnie takie same jak moje, a także jej rękawiczki oraz obrazek czarnej Marii o trudnym do wymówienia imieniu, musiałam jednak ugryźć się w język.
— No cóż — mruknęłam — kocham Rosaleen, no i kocham pisać opowiadania i wiersze… wystarczy, że da mi się coś do opisania i już to kocham. — Wymieniwszy te dwie rzeczy, musiałam się poważnie zastanowić. — To może zabrzmieć głupio — dodałam po chwili — ale po lekcjach kocham coca-colę z solonymi orzeszkami w butelce. A kiedy już ją wypiję, kocham odwrócić butelkę i zobaczyć, skąd pochodzi. Pewnego razu trafiłam na butelkę z Massachusetts, którą zatrzymałam jako dowód, jak daleko można w życiu zawędrować… I kocham kolor niebieski, prawdziwy jasnoniebieski, taki jak ten kapelusz, który May miała na spotkaniu Córek Marii. A odkąd tu jestem, pokochałam pszczoły i miód.

Sekretne życie pszczół, Sue Monk Kidd
czytaj dalej
 

        I choć mam zamiar ponarzekać jeszcze na różne złote myśli, które autorka włożyła w usta swoich postaci… muszę przyznać, że jedną z nich udało jej się mnie urzec.

W gruncie rzeczy nie trzeba być w czymś najlepszym, Lily, wystarczy, że się to kocha. 

      Lily to czternastoletnia biała dziewczyna, która przypadkowo doprowadziła do śmierci własnej matki, gdy miała cztery lata. Mieszka z ojcem, do którego nienawidzenia każdy przyznałby jej pełne prawo. Nieco bliższa więź łączy ją z czarnoskórą Roseleen, która pracuje w jej domu i najwyraźniej Po wyjątkowo dotkliwych słowach ojca ucieka z domu. Pomaga wydostać się z aresztu swojej gospodyni-opiekunce, która znalazła się tam na wskutek obrażenia niewłaściwych (czytaj: białych) osób. Lily, ciągnąc za sobą Roseleen, wyrusza na poszukiwania namiastki dawno zmarłej matki. Za pomocą mieszanki kłamstw i szczęścia trafiają do domu trzech czarnoskórych sióstr, które przyjmują je pod swój dach i karmią miodem. Kolory skóry podkreślam nie bez powodu – akcja toczy się w czasie walk o prawa obywatelskie czarnoskórych.

Doceniam

jedno mądre zdanie, które cytowałam powyżej. Pomysł kalendarzowych sióstr o imionach pochodzących od nazw miesięcy. Ciekawą, choć niestety niedopracowaną, postać Roseleen. Lekkość, z jaką czyta się pierwszą połowę książki.

Narzekam

na początek: na brak researchu.

— Czy wiesz, że w jednym z eskimoskich języków są trzydzieści dwa słowa oznaczające miłość? — powiedziała August. — A my mamy tylko to jedno. 

Otóż, moi drodzy, eskimoskich języków jest wiele, ale każdy z nich ma dokładnie jedno słowo oznaczające miłość. Równie dobrze można by napisać, że w Europie mamy kilkadziesiąt słów oznaczających miłość. Wow. W sanskrycie jest jednak tych możliwości 96. Couldn’t you google it?

Narzekam dalej – po co te pszczele cytaty na początku każdego rozdziału? One naprawdę nie niosą za sobą żadnej wartości. Tak, pszczoły i miód to istotny element tej książki, ale naprawdę nie potrafię odszukać sensu wrzucania fragmentów naukowych opracowań na temat tych owadów. Sensu nie widzę również w długich i głębokich przemowach August, które zwykle podsumowywałam (krótkim, a jakże treściwym!) bullshit.

Zirytowały mnie również rozwiązania fabularne zastosowane przez autorkę, o których nie mogę jednak napisać o nich bez zdradzania zbyt dużej części fabuły. Powiem więc tylko, że realizm tej książki “nieco” ucierpiał na występowaniu cudownych zbiegów okoliczności w ilościach hurtowych.
Muszę też przyznać, że ta książka była dla mnie momentami po prostu za słodka. Nagromadzenie religijnych fragmentów również mnie nie zachwyciło.

Moje wrażenia

Dziś dość dosłownie posłużę się goodreadsową skalą i przyznam tej książce dwie gwiazdki – czyli portalowe “it was okay”. Ta książka była… (tylko) w porządku. Nie udało mi się emocjonalnie związać z bohaterami ani z samą historią. Przez pierwsze 40% przepłynęłam, później jednak za bardzo przeszkadzały mi już elementy, na które narzekałam wyżej. To odebrało mi znakomitą część przyjemności. Do zmęczenia pozostało mi ostatnich kilkanaście procent, w tej chwili nie mam na to jednak ochoty. Muszę przyznać, że przez tematykę oraz nie tak znowuż odległą lekturę ciężko mi nie porównywać “Sekretnego życia pszczół” do “Służących” – a one wywarły na mnie znacznie większe wrażenie. Jeśli więc miałabym polecić dobrze napisaną książkę o napięciach w czasach walki o równe prawa obywatelskie niezależnie od koloru skóry – zasugerowałabym poświecenie swojego czasu tej drugiej powieści. Warta uwagi jest także “Amerykaana”, która spogląda na problem rasizmu z bardziej współczesnej perspektywy.

Instrukcja obsługi “Sekretnego życia pszczół”

Nie przygotowuj słodkich przekąsek, bo sama książka wprost ocieka słodyczą. Nastaw się na lekką lekturę, która, choć zahacza o trudne i bolesne tematy, stara się wprowadzić czytelnika w dobry, marzycielski nastrój. Miłośnicy literatury kobiecej i obyczajowej, a także historii o tym, że nawet w najgorszych sytuacjach może spotkać nas ludzka dobroć – cóż, oni prawdopodobnie będą zachwyceni. Ludzie z silną alergią na przesadzoną słodycz i naiwność (jak ja) mogą się jednak na tej lekturze nieco przejechać. Przed sięgnięciem po książkę warto się więc zastanowić, jakim jest się czytelnikiem.

Bookathon to tygodniowe wyzwanie książkowe. Uczestnik ma za zadanie przeczytanie pozycji wpisujących się w wymyślone przez organizatorów kategorie. Wyzwań jest siedem, sześć z nich narzuca wybór książki, a siódme namawia do przeczytania 1500 stron w czasie trwania maratonu. Wyzwania to: wakacje z duchami; rozpoczęcie lub dokończenie serii, autor o twoim imieniu lub inicjałach, lato z kryminałem, książka z twoim zawodem, wakacyjna miłość. Przeczytałam już 1331 stron. Dziś trwa czwarty dzień Bookathonu.

PS Tu pojawia się drobny problem. Choć wszystkie wyzwania już za mną, magicznej liczby 1500 stron jeszcze nie przekroczyłam. To jednak jeszcze nie koniec Bookathonu, myślę więc, że uporam się z tym niedopatrzeniem mierząc się z którymś wyzwaniem ponownie i doczytując brakujące 169 stron (a może i więcej).